Wspomnienia o Sł. Bożym o. Bernardzie Łubieńskim, cz. 1
1. Pierwszy raz zetknąłem się z o. Bernardem w roku 1894 jako kleryk seminarium duchownego w Przemyślu. Dawał nam rekolekcje. Bardzo dużo mówił o powołaniu do stanu kapłańskiego, o badaniu sumienia co do intencji, stawiał bardzo wielkie i słuszne wymagania i dodawał: Kleryku, idź do ks. Rektora, zabierz papiery i idź z seminarium. Zdecydowałem się po długiej walce opuścić seminarium, o ile mi spowiednik każe. Poszedłem do spowiedzi do o. Bernarda, a on zna lazł miłosierdzie nad moją nędzą i absolutną niegodnością i pozwolił zostać. Już wtedy otaczała go opinia świętości.
2. W roku 1895 we wrześniu (wyświęcony byłem w 1895 r.) brałem udział w 3-dniowych rekolekcjach kapłanów, które dawał o. Bernard. Mam z tych rekolekcji zapiski z każdej medytacji. Całe rekolekcje były na temat: „Caritas Dei diffusa est in cordibus…” Ostatnia była na temat: „Najświętsza Maryja Panna Matką pięknej miłości”. Była tak porywająca, że bardzo wielu kapłanów płakało. Zaraz po wyjściu z kaplicy zrobiłem sobie szczegółowy plan, a powrocie do domu napisałem kazanie, które wygłosiłem wnet i nieraz w życiu powtarzałem.
3. W roku 1903 byłem proboszczem w Dębowcu koło Jasła (od roku 1899). Zaprosiłem OO. Redemptorystów na misje. Mam dotąd obrazek MB Nieustającej Pomocy z datą 15 II 1903 podpisany przez ojców: Łubieńskiego, Stykę i Żółtowskiego. Parafianie dziwili się, za co ja na nich sprowadzam misjonarzy, przecież nie są tacy źli i nigdy misji nie mieli. Ale po misji nie wiedzieli, jak dziękować. Niestety, zaginęła książka „Liber memorabilium” po moim odjeździe z Dębowca, tam zanotowałem różne szczegóły: Do kościoła z plebanii było kilkaset metrów odległości. O. Bernard miał sparaliżowane kończyny nóg i rąk. Codziennie 3 razy odwoziłem o. Bernarda do kościoła i z kościoła – z trudnością wciągnął swój korpus do starego faetona i dodawał z uśmiechem: Niech tam ks. Proboszcz powrzuca te kaleki do wózka (nogi), co z pietyzmem czyniłem. W tym czasie pojechał o. Bernard do sąsiedniego Cieklina z konferencją dla SS. Wizytek, wypędzonych z Francji, z Wersalu. Szczegółowo wypytywał mię o relacje w parafii. Powiedziałem mu, że mieszczanie są dobrzy ludzie, ale bardzo ambitni, np. przy czytaniu zapowiedzi dodawało się „sławetny obywatel xy ze sławetną obywatelką yz”. Skorzystał z tego wywiadu, gdy miał mowę stanową dla mężów. Wyszedł na ambonę, zdjął biret ukłonił się biretem na trzy strony i zaczął: „Sławetni obywatele”, a potem przemawiał stanowczo i ostro. Mówili mi później mieszczanie: Nagadał nam, ale uszanował, dodał sławetni obywatele.
Na renowacji następnego roku byli ojcowie: Stach i Styka. O. Stach argumentami ad hominem pokonywał serca, a o. Styka pięknym głosem porywał serca.
4. Skutki misji zbawienne i cudowne trudno opisać. Cztery lata przed misją, jako proboszcz często bez wikarego (4 000 dusz), nie mogłem sobie dać rady ze spowiedziami – bardzo dużo czasu zajmowała mi każda spowiedź pojedyncza – prawie same generalne. Po misji jak lekka była praca w konfesjonale, zdaje się, że prawie wszyscy odprawili spowiedź generalną, już byłem o dusze ich spokojny. Teraz chodziło o utrzymanie stanu duszy po misjach, aby nie grzeszyli.
5. Drobna rzecz, ale charakterystyczna, jaką opinią cieszył się o. Bernard. Na plebanii prano mu granatowe chusteczki do nosa. Przypadkiem po jego odjeździe służąca znalazła jedną chusteczkę, wzięła ją śp. moja matka, która bardzo często cierpiała różne bolesne dolegliwości reumatyczne i artretyczne; W chwili cierpień kładła chusteczkę na bolesnym miejscu, aż chusteczka się zupełnie rozlazła. Siostra moja Stanisława Męska od blisko 50 lat zajmowała się domowym gospodarstwem, dotąd mieszka ze mną, często o tym opowiadała i dzisiaj jeszcze jako naoczny świadek opowiada, że śp. matka po przyłożeniu chusteczki uspakajała się i miewała ulgę.
6. O. Bernard był zawsze nadzwyczajnie uprzejmy, uśmiechnięty, wesoły, czułem się zawstydzony jego uprzedzającą grzecznością, gdy siedział, chciał za każdym razem wstawać, gdy witał się z nim choćby najmłodszy kapłan, aleśmy na to nie pozwalali. Może rok przed jego śmiercią odwiedziłem go w celi w Warszawie ze śp. ks. profesorem Uniwersytetu Warszawskiego Janem Stawarczykiem. Zawstydził nas uprzejmością, chciał koniecznie wstać z „krzesła patyczanego” (zrobionego z patyków), aleśmy na to nie pozwolili, bo chyba już nie miał sił do powstania. Poznał mię, po rozmowie ucałowaliśmy jego ręce i cieszyliśmy się rozmową z nim i widzeniem jego czcigodnej osoby.
7. Wszyscy od dziesiątek lat uważali go za świętego, ja często modlę się do Niego, aby mi wyprosił zbawienie.
/ze wspomnień ks. Zygmunta Męskiego o o. Bernardzie Łubieńskim, Przemyśl 28.05.1948/
Pismo Postulacji do sprawy beatyfikacji Sługi Bożego o. Bernarda Łubieńskiego „Apostoł Polski”, nr 42, luty – kwiecień 2016, s. 13-15.