bł. January Sarnelli (1702 – 1744)
Jeden z pierwszych redemptorystów u boku Założyciela, św. Alfonsa. Urodził się 12 września 1702 roku w Neapolu. Podobnie jak św. Alfons, początkowo był adwokatem. Nędza ludzi z ulicy kazała mu iść do seminarium. Ubogim poświęcił całe swoje krótkie życie.
Nazywany jest Apostołem Neapolu. Szczególnie dużo zdziałał dla kobiet ulicy. Im poświecił dużą część swego apostolskiego wysiłku i kilka książek. Zmarł wyczerpany, z zaawansowaną gruźlicą, po misjach parafialnych 30 czerwca 1744 roku, mając zaledwie 42 lata.
Liturgiczne wspomnienie bł. Januarego, wyniesionego na ołtarze 12 maja 1996 r., przypada na 30 czerwca.
Kazanie na wspomnienie bł. Januarego Sarnelliego na Redemptorystowskim Portalu Kaznodziejskim
Dłuższy życiorys bł. Januarego Sarnelliego
Błogosławiony o. January Maria Sarnelli, młodszy jedynie o sześć lat od św. Alfonsa Liguori, jest jednym z pierwszych jego współpracowników; tych którzy na samym początku stanęli u boku założyciela misyjnego Zgromadzenia Redemptorystów. January urodził się 12 września 1702 roku w Neapolu. Ojciec jego, Angelo Sarnelli, był z zawodu adwokatem. Dzięki pomyślnym okolicznościom dorobił się majątku i mógł nabyć na własność dobra ziemskie, a mianowicie baronię Ciorani. Wskutek tego wstąpił w szeregi ówczesnej neapolitańskiej szlachty. Matka – Katarzyna Scoppa – była córką neapolitańskiego mieszczanina.
Życie dosyć licznej rodziny Samellich (państwo Sarnelli mieli ośmioro dzieci) upływało najpierw w Neapolu, a po roku 1712, gdy January miał już lat 10, również w nowej rezydencji w Ciorani. Była to rodzina prawdziwie chrześcijańska, o czym świadczy choćby fakt, że trzech synów obrało stan duchowny: Jan wstąpił do jezuitów, Andrzej został kapłanem diecezjalnym, a January – redemptorystą. Najstarszy syn Dominik został jak ojciec adwokatem, Franciszek obrał zawód wojskowy, natomiast najmłodszy Mikołaj odziedziczył dobra w Ciorani. Dwie siostry: Lukrecja i Maria założyły własne rodziny.
Młody January studiował najpierw w Neapolu, w jezuickim kolegium św. Franciszka Ksawerego położonym naprzeciw rodzinnego pałacu Sarnellich. W połowie studiów humanistycznych 14-letni January wyraził chęć wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego. Być może, iż to pragnienie obudziło się pod wpływem wstąpienia w tym roku (1716) właśnie do jezuitów jego starszego brata Jana oraz beatyfikacji jezuity Franciszka Regis, ludowego misjonarza Kalabrii. Ojciec Angelo Sarnelli odmówił jednak zezwolenia. Powodem był zbyt młody wiek Januarego, a może i ukryta chęć podtrzymania w rodzinie tradycji – dochodowej zresztą- służby w instytucji wymiaru sprawiedliwości.
Po ukończeniu kolegium jezuickiego January zapisuje się na uniwersytet, gdzie studiuje prawo. W 1722 roku, mając dwadzieścia lat, otrzymuje tytuł doktora i przez sześć następnych lat wykonuje z powodzeniem zawód adwokata. To właśnie w neapolitańskim Trybunale poznał i zaprzyjaźnił się na całe życie z bardzo sławnym już wtedy, choć jeszcze młodym adwokatem Alfonsem Liguori. Spotkało sią dwóch przyszłych świętych, a przyjaźń ta wydała wspaniałe owoce.
January Sarnelli był adwokatem dość osobliwym. Jego pierwszy biograf- właśnie Alfons Liguori – wspomina, że praktykował on codzienne rozmyślanie, częste uczestniczenie w Eucharystii, a w czasie wolnym od zajęć można go było zawsze spotkać w pobliskim kościele jezuitów na adoracji Najświętszego Sakramentu. Wstąpił też do tzw. „Kongregacji doktorów”, która oprócz aktów chrześcijańskiej pobożności praktykowała czynną bezinteresowną miłość bliźniego. Każdego poniedziałku po południu udawali się panowie „doktorzy” do wielkiego szpitala, znanego w mieście pod budzącą lęk nazwą: „Incurabili” – Nieuleczalni. Z podziwu godną cierpliwością i poświęceniem spełniali tam posługi nawet najniższe i odrażające. Szpitale ówczesne nie stały przecież na poziomie dzisiejszym, a ten wielki szpital, liczący ponad 2000 łóżek, gromadził wszelką ludzką biedę ówczesnego Neapolu. Byli tam przeważnie ludzie zarówno materialnie, jak i duchowo bardzo zaniedbani i opuszczeni. To tutaj, przy poniedziałkowych odwiedzinach, adwokat Samelli, podobnie jak nieco od niego starszy przyjaciel Alfons Liguori, rozpoznał swoje życiowe powołanie: pośpieszyć w imię Chrystusa na ratunek ludziom, których sytuacja życiowa wyrzuciła na społeczny margines.
Po „katastrofie” przegranego procesu pierwszy adwokat Królestwa, Alfons Liguori, żegna Trybunały i obiera stan duchowny, przyjmując po ukończeniu seminaryjnych studiów święcenia kapłańskie pod koniec 1726 roku. Gromadzi on teraz wokół siebie młodych ludzi: kapłanów, seminarzystów, a także świeckich, którzy spotykali się regularnie na wspólnej modlitwie i wzajemnym umacnianiu na Bożej drodze. Z wielką radością ducha przyłączył się do nich również January Samelli. Dwa lata później (1728) stanie się i on seminarzystą, a w roku następnym razem z Liguorim zamieszkają w tzw. „Kolegium Chińczyków”.
Kolegium to założył słynny w owym czasie misjonarz o. Mateusz Ripa. Po kilkunastu latach pracy w samym Pekinie musiał jednak Chiny opuścić. Przybył więc do rodzinnego Neapolu, przywożąc ze sobą kilku młodych Chińczyków i nauczyciela chińskiego języka. Po kilku latach udało mu się założyć instytut dla kształcenia misjonarzy dla Dalekiego Wschodu. W tym instytucie zamieszkał seminarzysta January Sarnelli. Dyrektor, o. Ripa, przyjął go chętnie, podobnie jak i ks. Alfonsa Liguoriego, licząc po cichu na to, że zwiążą się oni na zawsze z tym instytutem. Okazało się jednak, że inne były zamiary Boże. Samelli nie miał zdrowia na ewentualne podjęcie w przyszłości trudów dalekich misji, a kierunek i styl życia narzucony autokratycznie przez dyrektora nie odpowiadały jego duchowości. Zresztą w samym Neapolu i jego okolicy – owszem, w całym Królestwie, chociaż od stuleci chrześcijańskim – otwierało się ogromne pole pracy właśnie pośród zaniedbanych i opuszczonych ludzi społecznego marginesu.
January jeszcze jako kleryk-seminarzysta przyłączył się do Alfonsa Liguoriego oraz do grupy jego przyjaciół i zaangażował się w dzieło tzw. „Kaplic wieczornych”. Była to oryginalna, nieustanna katecheza, przeprowadzana z ludźmi przynależącymi do najbiedniejszych warstw społecznych Neapolu. Gromadzili się oni licznie wieczorami na słuchanie Słowa Bożego, na regularne dyskusje i wspólną modlitwę. Gdy wielkie zgromadzenia wieczorne odbywające się na publicznych placach wzbudziły u władz podejrzenia, podzielono się na małe grupy, które pod przewodnictwem świeckich animatorów zbierały się po domach prywatnych. Osoby duchowne kierowały tą akcją i pełniły posługę sakramentalną. Skutki były wspaniałe: dokonywało się oddolnie i spontanicznie religijne i moralne odrodzenie miasta. January Sarnelli przez kilka lat, a nawet jeszcze po otrzymaniu święceń kapłańskich 8 czerwca 1732 roku oddawał się z zapałem temu apostolstwu. Przy tej okazji poznał dokładnie mentalność i potrzeby biednego ludu oraz zdobył praktyczną znajomość metod tego rodzaju duszpasterstwa.
Ks. Sarnelli wstąpił również do Kongregacji Misji Apostolskich, której członkowie byli specjalistami w prowadzeniu misji ludowych. Również i ta szkoła okazała się bardzo przydatna w późniejszym życiu Januarego.
Wszystkie wspomniane doświadczenia duszpasterskie, a przede wszystkim odkrycie świata ludzi biednych i opuszczonych, jakiego ks. January dokonał, były prawie identyczne z doświadczeniami, które miały miejsce w życiu jego przyjaciela Alfonsa.
Sarnelli wiedział o tym, że 9 listopada 1732 r. powstało w Scala coś nowego, a mianowicie ks. Liguori wraz z czterema towarzyszami założył pod przewodnictwem bpa Tomasza Falcoi rodzaj misyjnego stowarzyszenia. Według idei Alfonsa Liguoriego miało ono poświęcić się wyłącznie ewangelizacji ubogich pasterzy i wieśniaków rozproszonych po rozległych górskich terenach. Tymi ludźmi praktycznie nikt się nie zajmował. Byli oni prawdziwie biedni i pozbawieni duchowej opieki. Ks. January zrozumiał tę ideę, gdyż jego osobiste doświadczenie duszpasterskie w Neapolu wyostrzyło jego naturalną wrażliwość na potrzeby ludzi ubogich i duchowo opuszczonych. Pragnął on przyłączyć się od razu do tej grupy, ale jego kierownik duchowy jezuita o. Manulio odradzał zbytni pośpiech.
Grupa ze Scala rozpadła się jednak wkrótce, tak że pozostał jedynie sam Liguori. Stał się on teraz w Neapolu przedmiotem różnych plotek, a nawet pośmiewiska. Wielu uważało go za egzaltowanego fantastę. Ks. January nie opuścił jednak swojego przyjaciela w tej trudnej sytuacji. Stawał publicznie w jego obronie, a w czerwcu 1733 roku przeprowadził razem z Alfonsem misję w sąsiadującym ze Scala Ravello. Można powiedzieć, że była to pierwsza misja nie zorganizowanych jeszcze formalnie redemptorystów. Następnie w Neapolu January bronił dalej dzielnie i skutecznie sprawy Alfonsa. Wreszcie z początkiem września 1733 roku opuścił Neapol, udał się do Scala i przyłączył się definitywnie do Liguoriego. Miało to bardzo korzystny wpływ na dalszy rozwój historii redemptorystów, sam jednak January przeżywał poważne osobiste problemy. Będzie się jeszcze przez trzy lata – mimo słabego zdrowia – angażował w pracę misyjną, ale w głębi duszy czuł przekonanie, że miejscem jego apostołowania powinien być Neapol. Miałby tam więcej czasu na dopracowanie i wydanie zaplanowanych dzieł pastoralnych. Pragnął też na miejscu przypilnować osobiście planu usunięcia na peryferie miasta licznych prostytutek Neapolu. Na razie nie opuszczał jednak Alfonsa i pierwszych jego misyjnych współpracowników.
Obydwaj przyjaciele, Alfons i January, przeprowadzili misję w innym feudum Samellich – Ciorani. Powstała wówczas myśl założenia tu misyjnego domu redemptorystów i zbudowania własnego kościoła. Starzejący się już baron Angelo Samelli – mimo iż nie grzeszył zbytnią hojnością – zgodził się na tę fundację w swoich dobrach. Bracia Samelli, ks. Andrzej i o. January, poparli czynnie ten projekt. W krótkim czasie powstał w Ciorani misyjny dom redemptorystów, który potem uznano za macierzysty klasztor Zgromadzenia. Bez obecności i współdziałania o. Januarego sprawa ta prawdopodobnie nie doszłaby do skutku.
Po trzech latach ofiarnej i skutecznej współpracy misyjnej, za zezwoleniem o. Alfonsa Liguoriego, o. January udał się do Neapolu, gdzie zamieszkał w rodzinnym pałacu. Sprawy misyjne redemptorystów – jak to jeszcze zobaczymy – nie będą mu obojętne, ale na razie koncentruje swoją uwagę na neapolitańskiej prostytucji. U podstaw tego trudnego społecznego problemu leżała nie tyle moralna rozwiązłość tych nieszczęsnych kobiet, ile zwyczajna, bezlitosna bieda. „Separacja prostytutek”, czyli ich przymusowe wysiedlenie do peryferyjnych dzielnic miasta, gdzie stworzono dla nich rodzaj getta, dokonało się na mocy dekretu władz państwowych, przy moralnym poparciu Kościoła. O. Sarnelli nie zaniedbywał też osobistej pracy duszpasterskiej na tym niewdzięcznym terenie. Nie tylko pouczał i napominał misjonarskim słowem, ale też zapewniał osobom okazującym chęć poprawy życia realną pomoc do zagospodarowania się w nowej sytuacji. Nie mógł oczywiście liczyć na to, że osiągnie tym sposobem jakieś spektakularne wyniki.
Działalność ta była nawet niebezpieczna. Czerpiący niezłe zyski różni sutenerzy i stręczyciele grozili o. Januaremu przykrymi konsekwencjami, a nawet śmiercią. To jednak nie tylko nie osłabiło apostolskiej gorliwości o. Samellego, ale jeszcze wzmocniło jego zapał. Gdy go ostrzegano, mówił: Jestem gotów wycierpieć wszystko i czułbym się szczęśliwym, gdybym z tego powodu nawet utracił życie. Problem rozwiązał tylko częściowo i do czasu, gdyż inaczej być nie mogło. Jednak jego działalność, a może jeszcze bardziej wydana przez niego książka, której tytuł w przekładzie polskim brzmi: Racje katolickie i polityczne w obronie państw zrujnowanych przez bezczelną prostytucję, przyniosły w pewnym stopniu pozytywne skutki. Były to: 1) Zmiana sposobu myślenia o problemie prostytucji zarówno w Kościele, jak i w społeczeństwie, a mianowicie że prostytucja nie jest złem koniecznym, z którym należy się pogodzić; 2) Zwrócenie uwagi na straszliwą degradację prostytutek, do której prowadziła nędza i frustracja.
Środki, którymi się posługiwał, były niestety mało skuteczne, lecz w owych czasach innych nie stosowano. Nie miał więc wyboru. Mimo to szukał uparcie lekarstwa na istniejące zło, budząc współczucie dla tych nieszczęśliwych istot i zrozumienie potrzeby objęcia ich apostolską gorliwością.
O. Sarnelli zajmował się również serdecznie i z powodzeniem biednymi, zaniedbanymi dziećmi. Nie tylko katechizo- wał je w bardzo przystępny i skuteczny sposób, ale zapraszał gromadki głodnych i obdartych łobuzów do swego mieszkania. Nakrywał dla nich stół i osobiście częstował tych niewybrednych gości. Nic więc dziwnego, że neapolitańska dzieciarnia przepadała za nim.
Bardzo ważną dziedziną apostolstwa o. Januarego było piśmiennictwo religijne. W swoim stosunkowo krótkim życiu napisał blisko 30 większych czy mniejszych dzieł, chociaż nie wszystkie udało mu się wydać drukiem. Oprócz wspomnianego już dzieła o prostytucji godne uwagi są jeszcze następujące pozycje: 1) Świat zreformowany (o nauczaniu i wychowaniu dzieci), 2) Chrześcijanin oświecony (rodzaj podręcznika dla kapłanów prowadzących dzieło „Kaplic wieczornych”), 3) Świat uświęcony (dzieło służące do przeprowadzania wspólnotowej modlitwy i rozmyślania). Ta ostatnia książka doczekała się na przestrzeni XVIII i XIX wieku 38 wydań.
Są to tylko najważniejsze pozycje. Trudno jest pojąć, jak ten człowiek chory na gruźlicę, ciągle gorączkujący, zajęty przez cały dzień różnorodnym duszpasterstwem i działalnością charytatywną mógł jeszcze znaleźć czas na pisanie. A jednak go znalazł. O. Sarnelli – podobnie jak jego przyjaciel Alfons Liguori – znał sekret umiejętnego gospodarowania czasem, wykorzystania każdej chwili. Nie obeszło się oczywiście bez długich „posiedzeń” nocnych. Przez swoją pisarską działalność o. January wyszedł daleko poza granice Neapolu, a nawet Italii. Nawet sam papież Benedykt XIV zainteresował się duszpasterskimi propozycjami o. Samellego i zalecił je całemu Kościołowi.
Ostatnim dziełem o. Januarego była wielka misja w miejscowościach otaczających pierścieniem stolicę, czyli tzw. „Casali”. Projekt wyszedł od nowego biskupa Neapolu, kard. Józefa Spinellego. Zamierzał on przeprowadzić wizytację pasterską w całej diecezji, przy czym we wszystkich peryferyjnych parafiach miały ją poprzedzić misje. Kardynał życzył sobie, by koniecznie wzięli w nich udział redemptoryści, a przynajmniej Alfons Liguori jako szef i o. January Sarnelli. O. January współdziałał w tej sprawie z kardynałem i razem ułożyli plan misji. Grupę Misyjną utworzyło ostatecznie 12 misjonarzy diecezjalnych z Kongregacji Misji Apostolskich oraz 4 redemptorystów. Szefem z woli kardynała został Alfons Liguori. Wielka kampania, trwająca kilka lat, rozpoczęła się misją w Afragola. Kiedy po roku Alfons Liguori zmuszony był powrócić do klasztoru w Ciorani, kardynał z wielkim oporem pogodził się z tym faktem, pod warunkiem jednak, że szefem misji będzie teraz Sarnelli. A on słabł coraz bardziej, gdyż postępująca gruźlica nie dawała mu wytchnienia. Trwał jednak dzielnic na posterunku jak żołnierz na zagrożonej pozycji, wiedząc, że wkrótce zginie. Nie padł co prawda bezpośrednio na misyjnym froncie, ale ten nieludzki wprost wysiłek przyczynił się prawdopodobnie do przyspieszenia jego śmierci.
Ostatnią misyjną pracą o. Sarnellego były rekolekcje dla księży w Posilippo w kwietniu 1744 roku. Tę pracę apostolską przeprowadził prawie już umierając, wyczerpany i zniszczony chorobą. Pod koniec kwietnia przewieziono go do Neapolu. 1 maja polecił się zanieść do kościoła Santa Maria dell’ Aiuto, upadł jednak na ołtarz, stracił przytomność i musiał się już pogodzić z faktem, że nie stanie więcej przy ołtarzu Pańskim do sprawowania Najświętszej Ofiary.
Czwartego maja udał się jeszcze do S. Angelo w nadziei, że tamtejsze powietrze, lepsze niż to w mieście, być może przyniesie mu ulgę. Pod koniec maja wrócił jednak definitywnie do
Neapolu. Jego najstarszy brat Dominik, jedyny z całej rodziny Sarnellich, który pozostał w Neapolu i również jedyny pozostający z Januarym w serdecznej zażyłości, zaprosił go do swego domu przy ul. S. Giuseppe. Ostatni miesiąc swego życia, czyli do śmierci, która nastąpiła 30 czerwca, przeżył o. January w tym domu. Sw. Alfons, zajęty pilnymi sprawami, nie mógł przybyć osobiście do swego umierającego przyjaciela. Przysłał mu jednak do pomocy i opieki dwóch braci redemptorystów: Tartaglione i Romito. Oni to przekazali cenne szczegóły dotyczące ostatnich dni życia o. Januarego.
Koniec zbliżał się szybko. O. Sarnelli przeżył bowiem bardzo intensywnie dwanaście lat swego kapłaństwa, nie pozwalając sobie w tym czasie na żaden odpoczynek. Asystencja ubogim i chorym, troska o wychowanie opuszczonych dzieci, walka z prostytucją, wygłoszenie tylu kazań i konferencji, noce poświęcone na napisanie książek, wreszcie nieubłagana gruźlica – oto czynniki, które złamały jego siły żywotne, a te nigdy zresztą nie były zbyt wielkie. Nieporozumienia z najbliższymi, a także wielkie doświadczenia wewnętrzne, o których świadczą jego listy, wystawiały często jego psychiczną równowagę na wielką próbę. Pod koniec życia wobec zbliżającej się śmierci ogarnęła go jednak wielka pogoda ducha i wewnętrzna radość. Nadszedł wreszcie koniec krzyżowej drogi przez pustynię. Pragnął więc już odejść z tego świata do swego umiłowanego Boga.
Kamerdynerowi swego ojca, który zalecał mu zaufać Bogu, bo jeszcze się podźwignie i wyzdrowieje, odpowiedział: O gdybym mógł głośno wołać, to bym krzyczał, że jedyną moją pociechą jest myśl o śmierci, a ty mi tu jeszcze prawisz o wyzdrowieniu! Kanonikowi Sersale, który przy odwiedzinach pocieszał go myślą o wyzdrowieniu, dał taką odpowiedź: Księże kanoniku! Byłem przez pewien czas udręczony skrupułami, ale teraz dzięki Bogu jestem od nich wolny. Teraz mogę umierać spokojnie i bez skrupułów. Cokolwiek czyniłem, robiłem to z czystą intencją podobania się Bogu. Ofiara moja jest już spełniona, więc nie mówcie mi już o życiu, chcę bowiem żyć już wyłącznie z moim Bogiem.
Brat czuwający przy łożu chorego zanotował wzruszającą, przedśmiertną modlitwę o. Januarego: Ojcze mój, oto jestem! Stworzenie wraca do swego Stwórcy, syn powraca do Ojca. Panie, jeśli Ci się tak podoba, wzdycham za przyjściem do Ciebie i oglądaniem Cię twarzą w twarz. Nie chcę jednak ani umrzeć, ani żyć, pragnę jedynie tego, czego Ty pragniesz. Ty znasz najlepiej wszystko, co czyniłem, wszystko, o czym myślałem. Wszystko to było na Twoją chwałę. Święty Alfons zaznaczy w biografii swego przyjaciela, że takie słowa wypowiedziane tuż przed śmiercią, a więc w chwili szczerości i prawdy, dają do zrozumienia, iż rzeczywiście pełnił on wszystko w swym życiu ze względu na i dla Boga.
O. Sarnelli wydał jeszcze ostatnie rozporządzenia co do jałmużn, jakie mają być rozdane biednym, i co do swego pogrzebu. Zmarł 30 czerwca 1744 roku, przeżywszy 41 lat, 9 miesięcy i 18 dni.
Przez dwie doby zwłoki Zmarłego były wystawione w kościele S. Maria del’Aiuto. Trzeba było postawić straż przy otwartej trumnie, gdyż tłumnie przychodzący ludzie gotowi byli zabrać wszystko na relikwie.
Pogrzeb odbył się 2 lipca 1744 r. Czcigodne szczątki złożono w kościele S. Maria delTAiuto w bocznej kaplicy św. Mikołaja. W 1894 roku przeniesiono je do kościoła redemptorystów S. Antonio a Tarsia w Neapolu. 100 lat później, gdy już zbliżała się beatyfikacja, 25 października 1994 roku umieszczono czcigodne relikwie w kościele remptorystów w Ciorani, zbudowanym przed 260 laty na terenie ówczesnego feudum baronostwa Samellich.
Bł. January Sarnelli czekał długo na uroczysty moment wyniesienia na ołtarze. Proces informacyjny w diecezji Neapolu rozpoczęto dopiero w 1861 roku. Heroiczność cnót Sługi Bożego ogłosił Pius X w 1906 r. Wreszcie po 90-letniej przerwie Jan Paweł II 12 maja 1996 r. zaliczył go w poczet błogosławionych.
Zapytajmy raz jeszcze, na czym polega wielkość i oryginalność postaci Błogosławionego Januarego Sarnelliego? Był on redemptorystą nietypowym, ale były to czasy początków, kiedy się żyło bez reguły i bez zakonnych ślubów. Zresztą o. January czynił wszystko za wiedzą i zgodą św. Alfonsa.
Sarnelli był człowiekiem głębokiej wiary, którą chciał wszczepić i umocnić w sercach możliwie wielu ludzi. Ze szczególnym zrozumieniem i miłością odnosił się jednak do ludzi biednych, zwłaszcza tych ze społecznego marginesu, dotkniętych materialną i moralną nędzą. Tym ludziom chciał przede wszystkim pomóc w odzyskaniu utraconej ludzkiej i chrześcijańskiej godności. Chciał im przekazać obfite w Chrystusie Odkupienie, obejmujące całego człowieka – w wymiarze doczesnym i wiecznym. Głosząc miłość Chrystusa do ludzi nie poprzestawał na wzniosłych słowach, ale potwierdził je do konkretnymi czynami. Będący w potrzebie doznawali od niego nie tylko duchowej, ale i materialnej pomocy.
Bł. January zrozumiał dogłębnie charyzmat św. Alfonsa i jego Zgromadzenia. Jest w obecnym Kościele wzorem „Nowej Ewangelizacji”, która winna przemawiać do współczesnych ludzi autentycznym i konkretnym językiem miłości.
W życiu modlitwy o. Januarego zaznacza się szczególne nabożeństwo do tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i do Bożej Matki.
Podziwiamy jego niesłychaną pracowitość oraz cierpliwość w znoszeniu przeróżnych życiowych doświadczeń. Jego życie było prawdziwie krzyżową drogą. Do wielkich cierpień fizycznych doszły jeszcze udręki duchowe, które trwały przez szereg lat. O. Sarnelli miał za życia udział w męce Chrystusa, który konając na krzyżu modlił się słowami Psalmisty: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił… (Ps 22, 2). Jednak łaska Boża, silniejsza od wszelkich przeciwności, dopomogła mu spalić się niejako w tym ogniu cierpienia na ofiarę miłą Bogu i zbawienną dla świata. Patrzymy na niego z podziwem, prosząc Chrystusa Najświętszego Odkupiciela, byśmy nie mogąc dorównać naszemu Wielkiemu Błogosławionemu o. Januaremu – postępowali jednak wytrwale we wskazanym przez niego kierunku.
Wspomnienie liturgiczne bł. Januarego Sarnelliego przypada 30 czerwca.
o. Stanisław Stańczyk CSsR (sen.), w: Wybrał ich Bóg. Święci i błogosławieni redemptoryści, Homo Dei, Kraków 1998, s. 41-52.