• Rekolekcje i wypoczynek – CADR i Scala W górach i nad morzem
    Portal Kaznodziejski
    Lectio divina na każdy dzień Wydawnictwo Homo Dei
    Kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy, Płyta CD z pieśniami do MBNP
  • Menu

    Trzy miłości św. Klemensa Hofbauera

    W liście do nuncjusza apostolskiego w Wiedniu, św. Klemens pisał: „Bóg mi świadkiem, że wraz z moimi braćmi nie uchylam się od żadnych trudów i wysiłków w wytrwałej pracy dla chwały Bożej i w służbie Kościoła dla zbawienia świata. (…) Nie daj Boże, abym miał szukać i pragnąć własnych wygód. Chwała Boża, dobro Kościoła i zbawienie dusz, które wszędzie jest obecnie narażone na niebezpieczeństwo, to tylko leży mi na sercu”.

    W wyżej przytoczonej wypowiedzi św. Klemensa daje się zauważyć trzy istotne wartości każdego człowieka wierzącego: miłość Boga, miłość Kościoła i miłość drugiego człowieka, zwłaszcza potrzebującego. Jak pokazuje ponad dwutysięczne doświadczenie Kościoła, są to istotne wartości chrześcijańskie w każdym czasie, choć każdy okres historii Kościoła inaczej rozkładał akcenty (może tylko z wyjątkiem zawsze ewidentnego pierwszeństwa miłości Boga) .

    1.Miłość Boga

    Jedną z ulubionych pieśni św. Klemensa, którą intonował prawie każdego dnia po przebudzeniu była pieśń pt. „Wszystko mojego Bogu na chwałę”. Gorliwość w pracy duszpasterskiej, by wszystko przynosiło większą chwałę Bogu, wypływała u św. Klemensa z ogromnej miłości do Boga.

    Początkiem wyboru „jedynej Miłości” św. Klemensa było wydarzenie po śmierci ojca, kiedy to matka wzięła wówczas siedmioletniego Klemensa i wskazując na Ukrzyżowanego Chrystusa powiedziała: „Od dzisiaj On będzie Twoim Ojcem”.

    W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Słuchaj Izraelu: Pan jest naszym Bogiem, Pan jest jedynym. Będziesz miłował Pana Boga twojego, z całego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich. Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu” (Pwt 6, 4-7).

    Wcześniej w Księdze wyjścia Bóg mówi do Mojżesza i Izraelitów: „Jam jest Pan Bóg twój, który cię wywiódł z niewoli egipskiej”. Najistotniejsze przesłanie płynące z wyżej przytoczonych tekstów biblijnych, to jedyność i wyłączność miłości Boga. Bóg jest „Panem jedynym”, Bój jest „Bogiem moim”, dlatego tylko Jemu winieniem oddać swoje życie, by On nim kierował.

    Św. Augustyn powiedział, że „jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. Jedyność i wyłączność miłości Boga prowadzi do uporządkowania życia, daje poczucie sensu przeżywanych dni, a przede wszystkim siłę w pokonywaniu trudnych chwil w życiu.

    Podczas homilii z okazji Stulecia Pobytu Redemptorystów w Tuchowie, ówczesny przełożony generalny, o. Juan Lasso zaproponował zakonnikom następująca postawę życia na co dzień: „Często w tym kościele mówiłem o opcji na rzecz ubogich. Dziś proponuję Wam inną opcję, która jest jeszcze bardziej doniosła w naszym życiu zakonnym: OPCJĘ NA RZECZ BOGA. Pierwsze, czego żąda Ducha od nas zakonników, to radykalna opcja na rzecz Boga.

    Wszyscy doświadczyliśmy, że Bóg nas kocha. Czujemy, że Bóg kocha nas osobiście i nieskończenie: spojrzał On na mnie i mnie umiłował. Bez tego doświadczenia miłości Boga nie ma życia zakonnego (i chrześcijańskiego – przyp. o. P.K.). Albo wierzymy tej miłości, albo życie zakonne jest niemożliwe. To doświadczenie nigdy jednak nie będzie w ogóle autentyczne, jeśli nie prowadzi do życia w miłości. Pierwsi uczniowie natychmiast to  zrozumieli i opuścili wszystko, by iść za Jezusem. Miłość Boga była siłą, która nakazała św. Alfonsowi porzucenie wszystkiego bezwarunkowo i jednoznacznie. Oznacza to całkowitą rezygnację z nas samych i tego, co nas otacza, aby tylko iść za Jezusem i na zawsze się z Nim zjednoczyć. To jest opcja na rzecz Boga. Nie wolno przywiązywać się do niczego, ani do nas samych, ani do innych osób czy rzeczy, ani do apostolatu, ani nawet do darów, którymi nas Bóg obdarzył. Opcja na rzecz Boga oznacza śmierć dla naszych bożków, aby urodzić się dla Jedynego i prawdziwego Boga. Bóg pragnie być miłowany z całego serca, umysłu i ze wszystkich sił. Ta opcja na rzecz Boga jest przygodą na każdy dzień, przez którą codziennie odkrywa się zawsze nową miłość Boga względem nas[1]”.

    W dalszej części homilii możemy przeczytać: „Pierwsze, czego żąda od nas zakonników, to radykalna opcja na rzecz Boga.  (…) W chwili, gdy życie zakonne poszukuje swojej identyczności, jestem pewien, że wychodząc z opcji na rzecz Boga dotykamy serca naszego powołania. Stawiając tylko na Boga, jesteśmy zdolni właściwie określić rodzaj naszej obecności w Kościele i apostolski dynamizm. Często stawiam sobie pytanie: czy miłość Boga nie jest tym, czego nam właśnie brakuje? Czy też nie brak nam dostatecznie głębokiej wiary w Boga?” [2]

    Każda miłość posiada zewnętrzne środki wyrazu, również miłość do Boga. W życiu św. Klemensa przejawiała się szczególnie poprzez rozwój wiary, modlitwę i gorliwość głoszenia Dobrej Nowiny o miłosiernym i kochającym Bogu.

    Miłość rozwija się poprzez poznanie. Przejawem takiego poznania Boga jest przylgnięcie do wiary i rozwijanie jej.

    2. Miłość Kościoła

    Charakterystycznym określeniem miłości do Kościoła w życiu św. Klemensa jest zwrot „sentire cum Ecclesia”, czyli współczuć lub współmyśleć razem z Kościołem. Tak pojmowanie nie tylko szacunku, ale miłości względem Kościoła nie było przypadkowe.

    Przełom XVIII i XIX wieku, szczególnie w Austrii, do której Klemens Hofbauer przybywa pod koniec września 1808 roku, to duch oświecenia i rządy Marii Teresy, a później jej syna Józefa II. Oświecenie wyzwoliło w ludziach ogromną dumę i świadomość, że rozum człowieka  jest w stanie podołać wszelkim wyzwaniom. Wprost upajano się własnymi możliwościami.

    Przeniknięty ideami oświecenia, dążył Józef II do bezpośredniego podporządkowania Kościoła państwu oraz do ograniczenia wpływu Stolicy Apostolskiej na Kościół w Austrii. Wprowadził też wiele ograniczeń w zewnętrznej organizacji Kościoła oraz w formach kultu religijnego. Klemens Hofbauer widząc, że idee oświecenia i reformy józefińskie wpływają negatywnie na rozwój wiary, usiłował przez swoją działalność duszpasterską zahamować proces eliminowania pobożności ludowej z liturgii, a tym samym oddalania się ludzi od Kościoła.

    Idee oświecenia przenikały również w struktury państwowe, a następnie   były wprowadzane – wbrew zamiarom Kościoła – do życia kościelnego. Następował powolny upadek Kościoła poprzez rozchwianie czystości nauk dogmatycznych i moralnych, którym towarzyszyły zarządzenia w najdrobniejsze sprawy liturgiczne. Zarówno idee oświeceniowe, jak i józefinizm nie sprzyjały prawidłowemu rozwojowi Kościoła katolickiego.

    Klemens Hofbauer miłość do Kościoła wyrażał m.in. poprzez szacunek do czystości prawd wiary i poprawności dogmatycznej. W „Monumenta Hofbaueriana” zanotowany jest  incydent, który miał miejsce podczas wykładów uniwersyteckich. Jeden z profesorów zaczął wypowiadać tezy niezgodne z nauka Kościoła. Klemens wstał i głośno powiedział: „Panie profesorze, to co Pan mówi nie jest już katolickie”. I wyszedł z sali. Świadkowie jego życia podkreślali, że „całą duszą św. Klemens był przywiązany do Kościoła, do papieża, do Rzymu, dokąd tak często pielgrzymował”.

    W czasie swoich kazań często przypominał wiernym: „Jak można mieć Boga za Ojca, jeśli się nie ma Kościoła za Matkę”. Porównywał również miłość do Kościoła do relacji rodzinnych, mówiąc: „Kto nie czci Ojca świętego, nie czci również Matki naszej, Kościoła Świętego. Kto nie słucha Ojca Świętego, nie jest też posłusznym dzieckiem Kościoła Świętego. Kto nie modli się za swoich rodziców, jest złym synem, a kto nie modli się za Ojca Świętego jest złym chrześcijaninem”

    Pomimo – a może przede wszystkim –  wyraźnie gorszących, publicznych zachowań niektórych członków Kościoła, oraz niejasnej dyskusji dotyczącej złego rozumienia problemu świętości i zła w Kościele, miłość do Kościoła jest wyzwaniem także dla obecnych czasów.

    W książce „Głęboko wstrząśnięci” o. Józef Augustyn podejmuje ważny i trudny problem nadużyć seksualnych, które miały miejsce w ostatnich latach w łonie Kościoła katolickiego ze strony osób duchownych. Nikomu z ludzi wierzących nie jest łatwo słuchać i czytać o tak ewidentnym złu, jakie dokonuje się w Kościele. „Jan Paweł II, mówiąc o swoim wielkim bólu z powodu nadużyć księży, wyraża solidarność z wiernymi, którzy podobnie, jak on sam, czuli się zdruzgotani, głęboko wstrząśnięci zaistniałymi skandalami. Papież nie podejmuje nawet najmniejszej próby usprawiedliwiania zaistniałych faktów. Potępia je zarówno w wymiarze społecznym, jak i religijnym. Użyte z rozmysłem bardzo mocne słowo „zbrodnia” jest tego najwyższym znakiem”[3] – przytacza wypowiedź Ojca Świętego o. Augustyn. W innym miejscu autor zauważa: „Jest to ból dla ludzi głęboko związanych z Kościołem, a ból szczególny dla alumnów i młodych księży. (…) Z bólem wiąże się tez pewna troska. Kiedy rodzice się kłócą, dzieci, które dotąd mniej zajmowały się domem, czują wówczas za ten dom większa odpowiedzialność. Jest nadzieja, że ludzie bardziej pokochają Kościół, pragnąc jednocześnie, by istniały w nim ład, harmonia i porządek”[4]. Czy więc nie powinniśmy sobie postawić pytania, czy takie trudne sytuacje bardziej oddalają nas od Kościoła, czy też są chwilami zastanowienia nad naszą osobistą kondycją wiary na co dzień.

    Czy nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że sprawdzianem naszej miłości do Kościoła jest nasza reakcja na trudne czy wręcz wstydliwe sytuacje, które się dzieją w Kościele? Czy spotykając się z naprawdę trudnymi wydarzeniami w łonie Kościoła, czy ludzi związanych (kojarzonych) z Kościołem, towarzyszy mi autentyczny ból serca (że coś niedobrego stało się w „moim” Kościele), czy też jest mi ta sytuacja obojętna, albo – nie daj Boże – dokładam jeszcze parę swoich groszy, jednocześnie dystansując się od tych wydarzeń.

    Owszem, nie jest łatwo zaakceptować skutki czyjegoś postępowania (na które często nie mamy żadnego wpływu) i jeszcze w jakiś sposób się z nimi utożsamiać czy wręcz bronić. Ale można chyba zaryzykować tezę o. Salija, że „grzechami i słabościami innych członków Kościoła wolno nam się przejmować tylko w taki sposób, żeby nas to mobilizowało do gorliwszego życia chrześcijańskiego i jeszcze lepszej służby Bożej”[5].

    Dla spokojnego – a jednocześnie nie lekceważącego – przyjęcia tak trudnych prawd i wydarzeń, wydaje się, potrzebne jest prawidłowe rozumienie pojęcia Kościoła. W jakim znaczeniu Kościół jest święty? W Piśmie Świętym można dostrzec przynajmniej dwa wymiary świętości Kościoła. Kościół jest święty ponieważ w nim dokonało się już nasze uświęcenie poprzez chrzest święty. Jest to uświęcenie, które jest początkiem naszego uświęcania się w ciągu całego życia. Każdy z nas jest już uświęcony i jednocześnie do świętości powołany.

    Po wtóre Kościół jest święty w tym sensie, iż obecny w nim Chrystus chce nas uświęcać coraz bardziej, dając nam przede wszystkim możliwość uczestnictwa w sakramentach i we wspólnocie Kościoła. Św. Tomasz z Akwinu powiada, że „wśród różnych znaków, przez które objawia się ludziom świętość Boga, znakiem najbardziej oczywistym jest świętość ludzi, których uświęca Boże zamieszkiwanie”.

    Można również przyjąć słowa, że „złem w Kościele jest rozmaitość sytuacji, w których przeszkadzamy Bogu w okazywaniu Jego miłości i potęgi w nas. Złem jest nie tylko grzeszna przeszłość Kościoła (jakże łatwo krytykować inkwizycję czy wyprawy krzyżowe), nie tylko każdy grzech ciężki, ale również mnogość grzechów powszednich, które obniżają poziom dobra i miłości wzajemnej. „Złem wyrządzonym Kościołowi, a więc i każdemu z nas jest także każde trwanie w nałogu i każde deptanie świętości małżeństwa, każda nasza obojętność na człowieka potrzebującego i każde rozsiewanie niezgody”[6].

    Kościół domaga się od nas miłości również z powodu tzw. „wirusów”, które zalęgły się w myśleniu i praktyce wielu wierzących. Najczęściej mówi się o czterech „wirusach”: pierwszy, tzw. wierzący niepraktykujący. Drugi, wybiórcze traktowanie prawd wiary, trzecia postawa to: „wierzę, ale…”, a czwarta, wierzę w Chrystusa, ale odrzucam Kościół (nie jest mi potrzebny, by żyć w jedności z Bogiem). Każda z z wyżej przytoczonych tez wymagałaby osobnego omówienia Dzisiaj jednak potrzebni są ponad wszystko tacy ludzie, którzy  mówiąc o Kościele, potwierdzają wypowiadane prawdy swoim życiem. Ks. Franciszek Blachnicki w swoim testamencie, „Dar żywego Kościoła” zaraz po darze wiary umieszcza na drugim miejscu, jako „wszystko integrującego programu życia i działania”. I dalej pisze: „Gdyby Pan pozwolił mi jeszcze żyć i działać, jednego bym pragnął, abym mógł skuteczniej i owocniej ukazywać w pośrodku współczesnego świata piękno i wielkość Tajemnicy Kościoła-Sakramentu, czyli znaku i narzędzia jedności wszystkich ludzi[7].

    Natomiast papież Paweł VI przypomina nam następujące słowa: „Miłujcie Kościół! Nadeszła godzina, aby miłować Kościół sercem gorącym i nowym (…) Wady i słabości ludzi Kościoła powinny przyczyniać się do wzrostu miłości w sercu tego, kto chce być żywym, zdrowym i cierpliwym członkiem Kościoła. Miłować Kościół – tzn. cenić go sobie, być szczęśliwym, że się doń należy, być mu odważnie wiernym, słuchać go, ofiarnie mu służyć i z radością wspomagać go w trudnej misji, jaką wypełnia”.

    Być może Kościół wygląda obecnie według opisu Jean Gittona, i kto wie czy nie  trzeba by się zgodzić z jego wypowiedzą: „Kościół nie wygląda już z zewnątrz jak świątynia, dom, skała prawdy. Gdy się patrzy na wielu kapłanów, na niektórych biskupów, ma się wrażenie, iż widzi się ludzi poszukujących, a nie ludzi, którzy maja pewność[8]”. Mimo pewnego pesymizmu, w chwilę później z radością ten sam autor nie boi się powiedzieć: „Tylko w Kościele katolickim znajduję połączenie, które tak bardzo kocham, geniuszu i świętości”. (tamże, s. 76)

    Jakkolwiek by nie było  można przypuszczać, że podobnie jak w poprzednich wiekach, także i obecnie istnieje ogromna potrzeba wiernych, którzy miłują Kościół.

    3. Miłość ludzi, zwłaszcza ubogich

    Duchowość św. Klemensa to duchowość bycia z ludźmi ubogimi. Patron Warszawy i Wiednia dał się poznać poprzez różnorodność udzielanej pomocy dla biednych i potrzebujących, ale przede wszystkim św. Klemens to człowiek, który żył „bez dystansu”  wobec ludzi ubogich.

    Obecnie można zauważyć tendencję, zarówno w zgromadzeniach zakonnych posłanych do ubogich, jak również pośród świeckich, zjawisko obecności z ubogimi „na dystans”. Niektórzy księża i zakonnicy czasami najlepiej się czują na ambonie mówiąc o biednych i do potrzebujących pomocy zachowując bezpieczny dystans. Chcemy pomagać ubogim „w czystych rękawiczkach”. Wierni świeccy rozgrzeszają się wrzucając niekiedy na tacę z tego co im zbywa lub oddając grupom charytatywnym rzeczy, które są im w domu zupełnie nieprzydatne. Oczywiście, że kapłani czy osoby duchowne nie muszą wykonywać tych prac, które mogą czynić świeccy, ale z drugiej strony nic się nie stanie, kiedy przynajmniej od czasu do czasu fizycznie pochylimy się nad człowiekiem ubogim i coś konkretnego dla niego uczynimy. Św. Klemens zorganizował w Warszawie ochronki i sierocińce dla dzieci biednych oraz zaprosił do współpracy szereg ludzi świeckich. Były jednak chwile, kiedy przychodziło nijako „zapomnieć” o święceniach kapłańskich i – jak mówią dokumenty – „sam kąpał i odwszawiał dzieci z sierocińca”, a później podsumował to lapidarnie, mówiąc, że „taka wówczas była potrzeba”.

    Kto wie, czy nie jest to jeden z najcięższych grzechów ostatnich lat – być na dystans wobec potrzebujących. Żyć dla ubogich i blisko z ubogimi, a nie tylko coś dla nich organizować. Zgromadzenie założone przez św. Alfonsa Liguori „nie powinno ograniczać się tylko do pracy na rzecz najbardziej opuszczonych, lecz winien być instytutem, który dzieląc z ubogimi ich ciężkie warunki życia, pozwala doświadczyć, iż Chrystus ich nie opuścił”[9].

    Przełożony generalny redemptorystów o. J. Lasso swego czasu wypowiedział bardzo ważne zdanie do swoich współbraci: „Redemptorysta, który nie jest z ubogimi, nie jest redemptorystą”. Każdy więc może więc postawić sobie pytanie: jak wykonując obecnie moje obowiązki jestem – konkretnie i bez dystansu – z ubogimi? Pytanie o tyle ważne, iż tak naprawdę nikt od niego nie ucieknie, a codzienne życie szybko zweryfikuje autentyczna postawę wobec potrzebujących. Tym bardziej, że żadne zajęcie, począwszy od duszpasterza po naukowca,  nie przeszkadzają, by być z ubogimi – jeśli się tylko chce.

    W dzisiejszym świecie człowiek ubogi ma wiele  twarzy. Dla zobrazowania tego problemu przytoczmy tekst z Puebla, który mówi, że „ludzie ubodzy są to twarze małych dzieci, dotkniętych nędzą jeszcze przed urodzeniem, (…) twarze dzieci włóczących się po naszych miastach, które są tak często wykorzystywane; następstwo biedy i moralnego rozkładu rodziny; są to twarze młodych ludzi, którzy są zdezorientowani, ponieważ nie mają swego miejsca w społeczności i którzy są sfrustrowani brakiem możliwości otrzymania nauki i pracy; są to twarze wieśniaków, którzy żyją jak na wygnaniu, pozbawieni ziemi, doprowadzeni sytuacją do wewnętrznej zależności  i podlegający systemowi komercyjnemu, który ich wykorzystuje; są to twarze robotników, którzy często są źle płatni  i maja trudności w zorganizowaniu się w obronie swoich praw; są to twarze bezrobotnych i niezatrudnionych, którzy są zwolnieni z powodu ostrych wymogów kryzysów ekonomicznych, które podporządkowują los robotników i ich rodzin zimnym kalkulacjom ekonomicznym; są to twarze ludzi z marginesu społecznego, mieszkańców przeludnionych dzielnic miasta, gdzie brak dóbr materialnych jest jaskrawym przeciwstawieniem bogactw posiadanych przez część innych klas społecznych; są to twarze starszych ludzi, których z każdym dniem przybywa coraz więcej, a którzy często traktowani są marginesowo w społeczeństwie wysoko rozwiniętym, które zupełnie się nie troszczy o ludzi nie włączonych czynnie w produkcję”.

    Jan Paweł II nie boi się napomnieć nas wszystkich i wzywa w „Novo millennio ineunte”: „Rozpoczynający się wiek i tysiąclecie będą świadkami – a wypada sobie życzyć, aby tego doświadczyły bardziej niż dotychczas – jak wielkiego poświęcenia wymaga miłosierdzie wobec najuboższych. Jeśli nasze działania rzeczywiście mają początek w kontemplacji Chrystusa, to powinniśmy umieć dostrzegać Go przede wszystkim w twarzach tych, z którymi On sam zechciał się utożsamić” (nr 49).

    Święci – nie tylko redemptoryści – byli zawsze blisko ludu, a zwłaszcza ludzi biednych i potrzebujących. Można by się nawet pokusić i postawić tezę, że chyba nie było w historii Kościoła świętych, którzy by w radykalny sposób nie byli solidarni z potrzebującymi. A ostatnie beatyfikacje i kanonizacje czynione przez Ojca Świętego są tego jasnym dowodem. W takiej perspektywie umieszczamy też życie i działalność św. Klemensa Hofbauera dla ubogich i potrzebujących. Taki styl życia staje się dla nas wyzwaniem również w dzisiejszych czasach.

    Św. Klemens potrafił połączyć w swoim życiu miłość do Chrystusa Odkupiciela i miłość do ubogich. Wzorował się na swoim założycielu, którego życie było autentycznym byciem blisko ludu. „Trzeba podkreślić, że św. Alfons zawsze szukał bezpośredniego i osobistego kontaktu z ubogimi. Nie byli oni przez redemptorystów jedynie oczekiwani i przyjmowani, ale gorliwość apostolska nakazywała misjonarzom, aby ich szukać”[10]. Przytoczone słowa byłego przełożonego generalnego jeszcze bardziej przypominają i uświadamiają prawdę, że „być redemptorystą teraz oznacza być bliskimi dzisiejszych ludzi tak jak św. Alfons czy św. Klemens byli blisko ludzi swej epoki. Niekiedy pozostajemy na problemach ogólnych, abstrakcyjnych, które nie prowokują żadnego spotkania, nie tworzą żadnego zaangażowania i nie przemieniają naszego życia”[11].

    Na koniec przywołajmy wypowiedź, która utrzymana jest nie tylko w klimacie troski o ludzi biednych i potrzebujących, ale przede wszystkim wyraża znak i wyzwanie obecnych czasów, niezależnie od powołania, które realizujemy: „Ubóstwa zakonnego nie da się zredukować do współdzielenia dóbr, do oderwania od rzeczy raz na zawsze. Można stać się ubogim rozwijając swe dyspozycje duchowe, które czynią nas integralnie wolnymi, również względem naszego ubóstwa. Z drugiej zaś strony jest prawdą, że jedyną  formą pójścia autentycznego za Jezusem ubogim jest odczucie na własnej skórze wszystkich skutków życia ubogiego, zostając w ubóstwie i niepewności” (kard. Etchegaray).

    Podczas ostatniej wizyty Ojca Świętego w Polsce usłyszeliśmy słowa: „To orędzie miłosierdzia Kościół pragnie niestrudzenie głosić nie tylko żarliwym słowem, ale także gorliwą praktyką miłosierdzia (…) Niech orędzie o Bożym miłosierdziu zawsze znajduje odbicie w dziełach miłosierdzia ludzi”[12]. Papież wyraźnie uświadamia i wzywa do czynnej miłości miłosiernej bliźniego. Niech chce, abyśmy poprzestawali na słowach, czy nawet modlitwie, ale wraz z modlitwą podjęli miłosierdzie „bez dystansu”, tzn. niosące konkretną pomoc.

    o. dr Piotr Koźlak CSsR

     

    [1] J. Lasso, Homilia wygłoszona podczas uroczystości Stulecia Pobytu Redemptorystów w Tuchowie, 2.10.1993, RF, 1(1994), s.3-4.

    [2] J. Lasso, art.cyt., s.4.

    [3] J. Augustyn, Głęboko wstrząśnięci, Kraków 2002, s. 70.

    [4] Tamże, s. 24.

    [5] J. Salij, Tajemnica Emmanuela dzisiaj, Poznań 1989, s. 76.

    [6] J. Salij, Tajemnica Emmanuela dzisiaj, Poznań 1989, s. 59.

    [7] Gwałtownik Królestwa Bożego – ks.F. Blachnicki, Krościenko n. Dunajcem 1996, s.21.

    [8] V. Messori, Pytania o chrześcijaństwo, Kraków 1997, s. 75.

    [9] J. Lasso, Rekolekcje, RF 9 (1997) nr 2, s. 47.

    [10] Św. Alfons – misjonarz ubogich, Com. Nr 10, w: RF 1(1991), s. 20.

    [11] Tamże

    [12] Bóg bogaty w miłosierdzie, Jan Paweł II w Ojczyźnie 16-19 sierpnia 2002, Kraków – Warszawa 2002, s. 106.

    Udostępnij